Nie uważam się za artystę – mówi Szymon Orzeszko, właściciel Orzech Custom Painting . – Staram się być dłońmi kogoś, kto sam nie potrafi pracować farbami czy aerografem. Nie oceniam go, nie cenzuruję. Jeśli mogę spełnić jego marzenie, to sprawia mi to wielką przyjemność. Jeśli do mnie wraca i mówi, że będzie czekał nawet 1,5 roku aż znajdę dla niego czas, szczerze się wzruszam. Jak więc nie lubić takiej pracy? – dodaje z uśmiechem.
Żadnych wojen religijnych
Jego talent można podziwiać np. wchodząc na Facebooka i fanpage „Szymon Orzech Orzeszko”.
Gdy naszych rozmówców pytamy o najbardziej zaskakujące zlecenia, zwykle potrzebują czasu na zastanowienie. Szymon Orzeszko wypalił od razu: – Pierwszy Harley Davidson, którego miałem przyjemność malować. Dla Polaka mieszkającego w Paryżu. Chciał mieć z jednej strony husarię, z drugiej scenę nawiązującą do bitwy pod Grunwaldem. Zrobiłem swoje, klient był zachwycony. Zabrał motocykl ze sobą do Francji, ale nawet tydzień się nim nie nacieszył. Okazało się, że gdy zajechał pod turecki kebab, jakiś muzułmanin, najwyraźniej biegły w XVII – wiecznej historii Odsieczy Wiedeńskiej, chwycił za palnik i motocykl spalił. Opalił malunki, spalił siodło, kanapę, reflektor… Katastrofa! Motocykl wrócił do Polski, malowałem go drugi raz.
– Jakie motywy tym razem? – pytamy pozostając pod wrażeniem opowieści. – To samo! – odpowiada. – Tylko klient zażądał żeby tym razem koń husarza … deptał Koran – nasz rozmówca łapie się za głowę. – Zaprotestowałem! Ja tam nie chcę wszczynać żadnych wojen religijnych. Daleko mi do tego, podobnie jak do mieszania się w politykę. Właściciel motocykla prosił: „to namaluj choć mały prostokąt pod końskim kopytem, a ja już będę wiedział swoje”. Na szczęście kopyta tym razem w ogóle nie były widoczne. Ta historia jest ciekawa również dlatego, że osoba, która zniszczyła motocykl pozostała bezkarna, za to ukarano właściciela Harleya. Za to, że nie wytrzymał i przyłożył muzułmaninowi, a dodatkowo również za prowokację religijną. Sam jestem ciekaw, w jakim stanie jest dziś jego motocykl.
BP przepuściło taką reklamę
Szymon Orzeszko sypie swoimi opowieściami jak z rękawa, a jego barwne wspomnienia sięgają lat szczenięcych. Bo jako dzieciak zawsze lubił malować, rysować, co jak zaznacza, wcale nie oznacza, że w szkole był w tym najlepszy. – Ci z szóstkami na lekcjach wychowania plastycznego dziś nie robią niczego związanego z plastyką, a moje zarysowywanie każdego skrawka zeszytu – nawet jeśli służył do matematyki – rysowanie na wychowaniu muzycznym i na innych lekcjach, za co zresztą obrywałem, zaprowadziło mnie tu gdzie dziś jestem – dodaje z uśmiechem.
Malowanie pojazdów, zaczął od swojego roweru. Miał jakieś 14 lat, gdy w rodzinnej Nysie powstała pierwsza stacja paliw BP: – To było duże wydarzenie, bo do tej pory mieliśmy w Nysie stare, pomarańczowe CPN-y. Przyszło mi do głowy, że pomaluje swój rower spreyami w kolory BP, naniosę znaczki i zrobię taką rowerową reklamę. No i przejęty pojechałem zaprezentować ten rower na stację. Pamiętam ile stresu mnie to kosztowało! A tam byli przecież zwykli, zapracowani sprzedawcy czy kasjerzy, których taki chłopak jak ja niewiele obchodził. Zignorowali mnie. No i zawstydziłem się okropnie. Z czerwonymi uszami wróciłem do domu waląc się z łepetynę: „po co ci to było?!”
To kto jest artystą?
To, że mieszka w Nysie, a ojciec pracował w fabryce samochodów walnie przyczyniło się do „podkręcenia” pasji. Bo na przykład pojechał z tatą na targi motoryzacyjne i tam jak zahipnotyzowany utknął na kilka godzin przy boksie, w którym malowano aerografem na żywo. Zanim kupił własny sprzęt, dalej zdobił swoje komarki czy MZ-ki spreyami. Nawet motocykl suzuki, którym wbrew woli rodziców, mając 20 lat pojechał z ukochaną dziewczyną (dziś niezmiennie ukochaną żoną) do ślubu. – Żona od zawsze ma ogromny wpływ na to co robię – podkreśla. – Po studiach na Politechnice, poszedłem jeszcze na pedagogikę resocjalizacyjną, bo tak mi się podobało to co robiła w ośrodku wychowawczym dla młodzieży.
Pracował jako pedagog, ale i tam przemycał swoje malowanie, zdobiąc np. kajaki do których chciał zachęcić młodzież. Nie tylko kajaki, ale i jakieś przedmioty codziennego użytku. Robił co mógł, ale młodzież średnio to interesowało.
– Chciałem mieć pracę, etat, stały dochód i czas na malowanie – tłumaczy. – Absolutnie nie miałem tyle wiary w swoje umiejętności, żeby sądzić, że utrzymam się tylko z malowania. Chociaż cały czas korciło mnie żeby poddawać się czyjejś ocenie, pokazywać co umiem, czego się właśnie nauczyłem. Próbowałem np. wystawić swoje obrazy w galerii, na sprzedaż. Zadzwoniłem, zapytałem czy mógłbym. Pani grzecznie odpowiedziała, że bierze tylko prace artystów. „Czyli czyje?” drążyłem temat. „Kogoś, kto skończył szkołę artystyczną” – usłyszałem. No to lipa. Przeczucia mnie nie myliły, okazało się jeszcze zanim cokolwiek pokazałem, że artystą nie jestem – rozkłada ręce ze uśmiechem.
Mówi, że w swoim CV może wpisać jakieś 15 pozycji. – Zewsząd się zwalniałem – wzdycha. – Byłem m.in. specjalistą od wag na przenośniki taśmowe. Jeździłem z nimi i ciągle miałem z tyłu głowy, że można by je fajnie pomalować. Przed ważną konferencją i prezentacją tych wag, powiedziałem o tym szefowi. Tłumaczyłem, że jakby tak rzucić na te wagi jakieś płomienie czy czaszki, klient by się nawet n ie zastanawiał czy dobrze ważą. Szef skonsultował się z jakimś lakiernikiem, a ten powiedział, że owszem, można np. całość polakierować na niebiesko, dać żółte uchwyty… Tak oto mój pomysł szlag trafił.
Gdy nie może, odeśle do konkurencji, bo to nie problem
Pierwszy motocykl, który malował był szczególny, bo należał do nieżyjącego młodego mężczyzny. – Przyprowadził tę hondę ojciec chłopaka. Malowałem go częściowo na stacji paliw, częściowo na działce i na czwartym piętrze, w mieszkaniu. Bo wtedy nie miałem jeszcze warsztatu. Malowałem ręcznie, bez ploterów, ale włożyłem w tę pracę serce. Gdy potem widziałem ten motocykl jadący przez miasto, czułem satysfakcję i wzruszenie.
Nie robi wizualizacji projektu. – No nie. Grzecznie odmawiam. Gdy ktoś nalega, potrafię odesłać do kogoś, kto taką wizualizację zrobi. Nie mam też problemu z wskazaniem kogoś innego, gdy po prostu nie mam czasu, albo gdy uważam, że ktoś zrobi coś lepiej ode mnie. A z klientem najpierw długo rozmawiam, poznaję go, dowiaduję się jak chciałby zindywidualizować swój motocykl czy samochód, bo przecież samochody również maluję. Mogę nasz wstępny projekt naszkicować i po dogadaniu się przystępuję do pracy, która nadal jest dla mnie również dobrą zabawą. Pracuję przy muzyce, czasem trochę jak w transie – uśmiecha się nasz rozmówca. – Naprawdę nie czuje się artystą, już bardziej kompozytorem obrazu.
Zlecenie z Niemiec zainspirowało go do serii motywów japońskich: – Malowałem kask starszemu mężczyźnie. Pan był dobrze po 70-tce. Chciał mieć na kasku wizerunek nieżyjącego psa. Zrobiłem, był zachwycony. Potem ku mojemu zaskoczeniu wyskoczył z tymi japońskimi tematami. Gdy namalowałem podobnie kask także dla siebie, ktoś zobaczył i pomysł poszedł dalej w świat.
Zlecenia czasem nieoczekiwanie się „mnożą”. Jak maski samochodu, który najpierw został ozdobiony motywem filmowego Venoma. – Podpowiedziałem właścicielowi, że gdyby miał ze cztery różne, wymienne maski na kolejne zloty, zrobiłby o wiele mocniejsze wrażenie. Bardzo mu się ta myśl spodobała.
Wśród opowieści Szymona Orzeszko ważne miejsce zajmuje motocykl, który jeździ po USA. – Właściciel chciał żeby motywy Dywizjonu 303 malował mu ktoś z Polski. Trafił do mnie. Działało mi na wyobraźnię, że ta rozłożona na części maszyna wracała samolotem do Ameryki. A jakim zaskoczeniem było, gdy mój zleceniodawca przyjechał do mnie, do Nysy! Chciał poznać człowieka, który zrobił mu motocykl. Potem pojechałem za granicę, do pracy na budowie – bo i tak bywało. Wtedy dostałem list z zamówieniem na malowanie sakw. Przeprosiłem, opowiedziałem jak jest, że chętnie, ale n ie mogę. Gdy odpisał mi, że nikt inny nie będzie jego maszyny malował, że poczeka jeśli trzeba nawet rok, albo dłużej, rozmiękczyłem się zupełnie. Popłakałem się.
Swoją drogą, Szymon Orzeszko przyznaje, że to amerykańskie zlecenie budzi w nim dodatkową refleksję: – Bo ten motocykl to niemieckie BMW, które zdobi brytyjski samolot z polskimi insygniami. Nieźle zakręcona historia.
Całkiem niedawno przez przypadek trafił w rynkową niszę: – Pomalowałem znajomemu butelkę na wieczór kawalerski. Klimaty moro i ukryty, bo cały w zawijasach napis: „No to ch..”, taki żart, że koniec kawalerskich szaleństw. Tak się to spodobało, że posypały się zlecenia. Ale nie mam na nie czasu, a gdyby nawet, zrobienie takiej butelki zgodnie ze sztuką, z podkładem, matowieniem, grafiką i klarem, musiałoby słono kosztować.
Motocyklem do szkoły
Malowanie to jego pasja, także źródło dochodu, ale całym jego życiem jest rodzina. Ma trójkę dzieci. Najstarszy Wiktor ma 19 lat i to na jego modelach samochodów ojciec przed laty ćwiczył rękę z aerografem. W 2010 roku urodził się Adam. Pięć lat później na świat przyszła Jagódka.
– Gdyby nie moja żona, czyli recenzentka wszystkich moich prac, pierwsza konsultantka i gdyby nie moje dzieci, nie byłoby tego mojego malowania. Bo malowanie daje mi możliwość bycia na miejscu, z dzieciakami, które czasem garną się do pomagania, więc wymyślam dla nich zadania. Moje motocyklowe „zloty” ograniczają się do odwożenia Jagódki do przedszkola i przywożenia z powrotem. I to sama przyjemność. Bo gdy mi taka panienka wydaje dyspozycje, że nie chce jechać w swoim różowym, brokatowym kasku, który jej zrobiłem, tylko w kasku najstarszego Wiktora, bo jest problem – muszą się jej gumki i spinki pomieścić, znowu się rozmiękczam. Dla takich chwil się żyje.
Iwona Kalinowska
Kask rajdowy to coś więcej niż ochrona – to część wizerunku kierowcy i zespołu. Malowanie …
O tym wyjątkowym motocyklu, który powstał w firmie G.O.C., można by napisać wiele – wiele …
Jak sam mówi jest w stanie namalować wszystko, od figur geometrycznych po czaszki i płomienie. …