Gdy miał 20 lat jego wuj sprawił sobie nowiutką Hondę Accord. Wtedy Krzysztof Galicz powiedział mu: „jeśli kiedykolwiek będziesz chciał ją sprzedać, kupię”. Jakieś 3 lata temu odebrał telefon: „słuchaj, 13 czy 14 lat temu mówiłeś, że chciałbyś tę moją Hondę” „I cały czas na nią czekam!” – usłyszał wuj w odpowiedzi. Pan Krzysztof wciąż modyfikuje i dopieszcza swoje auto marzeń. Ostatnio zafundował mu konserwację podwozia. Postanowił zrobić to po swojemu, niekonwencjonalnie. Uznał, że jego motoryzacyjną miłość świetnie ochroni produkt Rangers firmy TROTON.
Mieszka w Szczecinie, z zawodu jest informatykiem, ale motoryzacją interesuje się od dzieciństwa, od pierwszych resoraków. – Bardzo chciałem być mechanikiem, ale gdy przyszło do wyboru średniej szkoły okazało się, że technikum nie robi naboru do klasy mechanicznej i musiałbym pójść do zawodówki, a wtedy szkoły zawodowe nie cieszyły się dobrą sławą – opowiada.
Jako nastolatek koniecznie chciał mieć motocykl i oczywiście go miał. Ale gdy omal nie zginął, obiecał mamie, że na motor już nigdy nie wsiądzie. – Wtedy byłem fanem Opla i to było moje pierwsze auto. Kadet, potem Astra. Oczywiście od zawsze fascynowały mnie sportowe motocykle i samochody, a wiadomo było, że Honda to jest coś! Ale wtedy, ta marka pozostawała dla mnie w sferze marzeń.
Te marzenia rozbudzał i podgrzewał widok największego łobuza na szczecińskim blokowisku, siedzącego za kierownicą pięknej Hondy Prelude. – To był 1997 rok – wspomina Krzysztof Galicz. Byliśmy nastolatkami, pieniędzy ledwo starczało na jakieś maluchy albo w najlepszym razie duże Fiaty, a tu ta jego Honda – wzdycha. – Pamiętam jak stawaliśmy grupką koło bramy czy przy ławkach, a on jeździł tym swoim samochodem. Był jego pierwszym właścicielem i bardzo o niego dbał. Kiedyś, gdy wracaliśmy z siłowni i wywiązała się między nami rozmowa, jakie to świetne to jego auto, jak się nim jeździ itd. Zapytał, czy chcę się przejechać. No jasne! Po tej przejażdżce byłem już pewien: kiedyś będę miał czarną, fajną hondę. Nie ważne jaką – byle była czarna, fajna,
Jakiś czas później Hondę sprawił sobie wuj naszego bohatera. – Nie Prelude, a Accord. To była limuzyna. Też prosto z salonu – opowiada. – Wujek zajechał do nas, chciał się pochwalić. Miałem ze 20 lat. Powiedziałem mu wtedy: jeśli będziesz ją kiedyś sprzedawał, to ją kupię. Nikomu nie proponuj, tylko mi! Gdy po tylu latach zadzwonił, nie mógł ode mnie usłyszeć innej odpowiedzi.
Jak mówi nasz rozmówca, wujek, mechanik okrętowy, jest również mocno zakręcony na punkcie motoryzacji. A czarna Honda była jego oczkiem w głowie. – Praktycznie w ogóle nie jeździł nią zimą. Lśniła w jego garażu nawoskowana jakimiś amerykańskimi woskami i cieszyła jego oko. Tylko on siadał za kierownicę. Cioci jej nie dawał, kuzynowi też nie. Był jedynym użytkownikiem tego samochodu. Proszę mi więc wierzyć, że tak pięknie utrzymanego tego modelu z rocznika 2005 już się nigdzie nie znajdzie.
Gdy ją kupił, miała 95 tys. km przebiegu. – Jeżdżę nią zdecydowanie częściej niż wujek, choć początkowo też zakładałem, że zimą zostanie w garażu. Ale z drugiej strony, przecież po tylu latach czekania, muszę się nią wreszcie nacieszyć – mówi z uśmiechem.
W jego rękach auto również lśni jak nowe. Śladu rdzy też na nim nie zobaczysz. Co jednak najważniejsze – swoje wymarzone cacko już mocno zmodyfikował. – Wpakowałem w nią już 1,5 razy więcej niż zapłaciłem przy zakupie.
Założył sportowe, oryginalne pakiety, których fabrycznie nie miała. Układ wydechowy został zrobiony na zamówienie, ze stali nierdzewnej. Przerobił też silnik. – Ma teraz 175 KM, ale już buduję drugi, większy – 2,4 l, który występował w tym modelu. Ma 190 KM, ale przerabiam go na 250 KM. To będzie silnik wolnossący, bez żadnych turbin, do naprawdę szybkiego auta. Mógłbym zrobić jeszcze mocniejszy, tylko po co?
Co ciekawe, Krzysztof Galicz wszystkie prace przy swojej Hondzie wykonuje sam. – To czasochłonne, bo części ściągam z USA, z Japonii, a to trwa i dużo kosztuje.
Skąd umiejętności godne niezłego mechanika? Śmieje się wspominając czasy motorynek, JAW, MZ-tek. – Mieliśmy z kolegami po naście lat, a te nasze motocykle ciągle się nam psuły. Chodziłem do liceum, ale każdą wolną chwilę spędzałem w garażu. Kupowałem książki, reperowałem, przerabiałem. Sam odrestaurowałem sobie taką starą Jawę, z malowaniem, lakierowaniem, nowym silnikiem, światłami, pokrowcami, oponami włącznie. Jeździło i nie wybuchło – podkreśla rozbawiony. Wiedzę pogłębia do dziś, teraz już czerpiąc masę informacji z Internetu, wchodząc się na amerykańskie czy japońskie fora. – Nie jestem elektrykiem, ale w Hondzie udało mi się też samodzielnie zamontować nawigację – przypomina sobie nasz rozmówca.uznał, że przyszła pora na konserwację podwozia, po raz pierwszy pomyślał: tego nie dam rady zrobić sam. I co teraz? Przecież jeśli odda swój skarb w nieodpowiednie ręce i ktoś nie przygotuje odpowiednio samochodu, nie pościąga tłumików, wszystkich osłon, układu wydechowego itd., nie da odpowiedniego podkładu, preparatu, tylko czymś tam zapaćka, to więcej niż pewne, że po 2-3 latach wszystko odpadnie, a jego oczom ukaże się rdza albo jeszcze gorzej – dziura! Ta wizja była trudna do zniesienia
– Ale na samodzielną pracę z podwoziem nie mam warunków – rozkłada ręce. – Pracuję w zwykłym garażu. Zacząłem szukać kogoś, kto cieszy się dobrymi opiniami. Drogą długiej eliminacji stanęło na panu Szymonie.
Zanim pojawił się w Centrum Blacharsko – Lakierniczym „Golisza” Szymona Zielińskiego w Szczecinie, sam wybrał produkt, z którym pojechał do warsztatu. – Przejrzałem mnóstwo materiałów, przeczytałem dziesiątki kart technicznych. Zaintrygował mnie film Patryka Mikiciuka o konserwacji podwozia w polskim Porsche alternatywnym produktem – Cobrą NOVOL. Po przewertowaniu kolejnych informacji byłem już pewien wyboru – postawiłem na Rangers TROTONU.
W końcu Honda trafiła do szczecińskiego centrum. – Dodam tylko, że z samochodem rozstałem się z bólem serca. I nie ważne, że było to rozstanie tylko na chwilę – uśmiecha się po raz kolejny
Konserwację podwozia poproszę, ale po mojemu
– Oczywiście, że to nie problem – mówi nam Szymon Zieliński. – Jesteśmy otwarci, a klient to przecież nasz zleceniodawca. Jeśli życzy sobie modyfikacji jakiejś naszej usługi, proszę bardzo. Jednak by wprowadzić zmianę, musimy wiedzieć dokładnie czego oczekuje. W tym wypadku, samo wykonanie konserwacji podwozia, stosowana przez nas technologia, w niczym nie miała się różnić od standardowej. Chodziło tylko o użycie innych produktów. Postawiliśmy jeden warunek – przed wykonaniem pracy, na którą oczywiście dajemy gwarancję, musieliśmy wskazany produkt dobrze sprawdzić. Klient się zgodził, my przyjrzeliśmy się specyfikacjom technicznym, poczytaliśmy i uznaliśmy, że jest OK.
Potem samochód trafił na podnośnik, zdemontowano koła, wszystkie ekrany termiczne, elementy plastikowe, układ wydechowy itp. Dalej było mycie pod ciśnieniem z użyciem detergentu, suszenie, szlifowanie mechaniczne – oczyszczanie podwozia z ewentualnej rdzy, potem środek reakcyjny lub epoksydowy (albo łączone) i po wyschnięciu zabezpieczenie karoserii (folia). W końcu warstwa zabezpieczenia antykorozyjnego – jednolita powłoka. – Standardowo rezerwujemy sobie na te czynności 4 dni – mówi Szymon Zieliński. – Jedyne, co może wydłużyć ten czas, to konieczność dokonania uzupełnień blacharskich. Tu oczywiście takiej potrzeby nie było.
Na zdjęciu: – Nie boimy się wyzwań, jesteśmy otwarci na klienta – mówi Szymon Zieliński, właściciel Centrum Blacharsko – Lakierniczego „Golisza” w Szczecinie. Obok niego pracownicy: Maks Bychkov i Valerii Bochachenko
Jak sprawdziły się produkty TROTONU? – Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni – opowiada Szymon Zieliński. – To trochę inna powłoka materiału niż ten, którym pracujemy na co dzień. Zwykle stosujemy warstwę bitumiczną, która pozostaje cały czas elastyczna. Powłoka firmy TROTON, pozostaje twarda, odporna na uszkodzenia i fajnie się rozkładała. Umówiliśmy się z panem Krzysztofem, jak zresztą z każdym naszym klientem, że za rok widzimy się na darmowym przeglądzie. Wtedy uzupełnimy ewentualne ubytki, gdyby takie powstały. Po roku będziemy więc mogli ostatecznie stwierdzić, jak ta mocniejsza powłoka dała sobie radę z większymi lub mniejszymi kamyczkami, które odbijają się od podwozia. Na pierwszy rzut oka wygląda jednak na to, że spokojnie powinna dać sobie radę.
Spotkanie z Krzysztofem Galiczem, Szymon Zieliński podsumowuje tak: – Standardowo konserwacja podwozia jest usługą, którą klienci wybierają po to, żeby wydłużyć żywotność swojego pojazdu. A tu mamy do czynienia z nieco innym podejściem – prawdziwą fascynacją swoim samochodem. Fajnie spotkać klienta, który ma taki stosunek do auta i ciekawą historię do opowiedzenia. Oczywiście każdego z klientów traktujemy tak samo, ale mam nadzieję, że przekonują się na miejscu, że realizujemy naprawy ich aut tak, jakbyśmy sami chcieli mieć naprawiane nasze samochody.
Krzysztof Galicz mówi nam zadowolony: – Jeszcze wstawię ten mocniejszy silnik i koniec!
Na pytanie, czy bierze pod uwagę, że kiedyś sprzeda swoją Hondę marzeń, zdecydowanie zaprzecza: – Dam ją synowi – zdradza. Filip ma 10 lat. A teraz przed nimi rodzinne wyprawy z żoną Hanną i córką Hanią juniorką.
Innowacyjne rozwiązanie pomaga klientom zwiększyć produktywność, zoptymalizować pracę i ograniczyć ilość odpadów, zapewniając jednocześnie dokładne …
Serwisy lakiernicze zmagają się z brakiem młodych, utalentowanych specjalistów. Bart De Groof, Senior Global Marketing …
Polerki RUPES BigFoot Mark V to prawdziwy przełom w branży profesjonalnego polerowania. Dzięki zaawansowanej technologii …