• Facebook
  • Twitter
  • Google Plus
  • RSS
  • Mapa strony
Lakiernik

Człowiek z pasją, człowiek z misją – rozmowa z Bogusławem Raatzem

W gronie osób, które współpracują z naszym pismem niemal od początku, jest Bogusław Raatz. To konstruktor, właściciel, bydgoskiej firmy Herkules, produkującej sprzęt do naprawy i pomiaru karoserii, oparty na najnowszych zdobyczach technologii. Prowadzi też centrum szkoleniowe, bo jak przyznaje, z czasem odkrył w sobie pedagogiczne zacięcie. Przekazywanie wiedzy, nie tylko w praktyce, ale i „na piśmie”, przychodzi mu na tyle łatwo, że wydał już cztery książki. Wszystkie tytuły traktują o blacharstwie i lakiernictwie. Trafiły na niemal dziewiczy grunt, bo polskich wydawnictw traktujących kompleksowo problematykę tej branży, praktycznie nie było. Nowoczesne technologie pomiarów i napraw karoserii powypadkowych (2005), podobnie jak Blacharstwo i naprawy powypadkowe samochodów (2009), zostały wydane przez wydawnictwo TROTON. Potem powstały jeszcze dwa tytuły: Poradnik blacharza samochodowego (2011) i Poradnik lakiernika samochodowego (2011). Ale to nie wszystko: od 2015r. Bogusław Raatz wydaje magazyn motoryzacyjny „Karoseria”. Z Bogusławem Raatzem rozmawiamy o tym, jak zaczynał swoją przygodę z branżą motoryzacyjną, jak powstała jego firma i jak odnajduje się jako szkoleniowiec.
Redakcja: Pana firma HERKULES Auto-Technika Warsztatowa, powstała w 1993 roku. Czym się właściwie zajmuje?
Bogusław Raatz: – Produkujemy urządzenia i akcesoria do naprawy i pomiaru karoserii. Jesteśmy autoryzowanym przedstawicielem firmy GYS na Polskę oraz wyłącznym przedstawicielem firmy EZ-Dent na Europę Wschodnią. Należymy też do grona autoryzowanych dystrybutorów takich firm jak JNE, SIKA, TROTON i TRIUMF. Jednak przede wszystkim zajmujemy się sprzedażą urządzeń do napraw powypadkowych pojazdów, od osobowych do użytkowych. Od 2011 roku HERKULES jest dostawcą systemów wspomagających na linię produkcyjną MAN BUS POLSKA. Dostarczamy również technologię napraw panelowych do GM POLSKA.
Skąd wziął się pomysł na te biznes?
– Jak to często bywa, zdecydował przypadek. Interesowałem się fotografią i filmem, Pracowałem w branży fotograficznej, w bydgoskiej firmie Foton, produkującej materiały fotograficzne. Byłem konstruktorem urządzeń laboratoryjnych wykonywanych na potrzeby Fotonu. W tym czasie, do połowy lat 80-tych, na polskim rynku fotograficznym dominowały materiały dwóch firm, NRD-owskiego ORWO i właśnie Fotonu, którzy działał w Bydgoszczy i w stolicy. W połowie lat 80-tych, zaproponowano mi pracę w firmie Precyzja, również w Bydgoszczy, która „naprawiała projektory”. Byłem przekonany, że chodzi o projektory filmowe, a okazało się, że o elementy do pomiarów geometrii samochodów. Okazało się to bardzo interesujące. Dość szybko, bo po kilku latach stałem się jednym z głównych pracowników działu konstrukcyjnego Precyzji.
Co było w tym dla Pana najbardziej interesujące?
– Samo konstruowanie urządzeń. W Fotonie też pracowałem jako projektant i konstruktor. Projektowałem bardzo precyzyjne urządzenia pomiarowe stanowiące wyposażenie laboratorium. Projektowałem między innymi przyrządy do badania materiałów fotograficznych. Na początku lat 90-tych, zostaliśmy z kolegą głównymi konstruktorami Precyzji. Jeżdżąc na targi do Frankfurtu nad Menem, zauważyliśmy koniunkturę na urządzenia do napraw karoserii, do szeroko pojętego blacharstwa. Zaproponowaliśmy to firmie jako nowy produkt rozszerzający działalność. Nie dogadaliśmy się, więc zaczęliśmy robić coś na własną rękę. To był czas przekształceń własnościowych, wyrastały nowe biznesy. To wtedy powstał Herkules. Własna firma trzech osób, które poznały się w dziale konstrukcyjno – technologicznym Precyzji. Zaczęliśmy robić to, czym nie zainteresowali się nasi pracodawcy. Na początek – urządzenia pomiarowe do karoserii. Krótko potem ruszyliśmy z produkcją ram do karoserii, czyli napraw powypadkowych. Weszliśmy na rynek tak dynamicznie, że już w 1995r. zdobyliśmy Złotą Kierownicę na targach Autoserwis – Autosalon w Katowicach. Od 2007 r. prowadzę już Herkulesa sam.
Najwyraźniej produkcja przestała Panu wystarczać, skoro zabrał się Pan za szkolenia. Teraz prowadzi je wiele firm tej branży, bo ułatwia to dotarcie z produktami i gwarantuje, że klient będzie wiedział jak najefektywniej wykorzystać produkt. Ale gdy Pan zaczynał, był Pan zdaje się jednym ze szkoleniowych pionierów?
– Rzeczywiście tak było. To był pomysł na zwiększenie sprzedaży. No bo żeby sprzedać urządzenie, trzeba zaprezentować jak działa. Od początku były to szkolenia płatne, ale na nich nie zarabialiśmy. Chodziło o to, żeby zwróciły się nam koszty.
Zaczęło się od szkoleń, a potem edukacyjna misja się rozwinęła i zabrał się Pan za pisanie
– Cóż, był czas, gdy myślałem o zawodzie nauczyciela…
Odkrył Pan w sobie zacięcie pedagogiczne
– No, coś w tym stylu (śmiech). Publikowałem w różnych pismach branżowych. W 1999r. zacząłem pisać też do Lakiernika. Pierwsza książka została wydana dość spontanicznie i ma w tym udział redaktor naczelny Lakiernika, Krzysztof Gierszewski. Przyjechał do mnie, zobaczył, że pracuję nad czymś większym i rzucił: „bierzemy to!”. Tłumaczyłem mu, że to nieskończona praca, ale usłyszałem: „nieważne, bierzemy!”. Wyczuł koniunkturę i mimo, że to był materiał na obszerną publikację o blacharstwie, a nie o lakiernictwie, tak mnie zmotywował i zmobilizował, że szybko swoją pracę skończyłem. Potem zaczął mnie cisnąć o podobną pozycję, ale o lakiernictwie. No i wycisnął.
A potem dowiedział się Pan, że Pana książki wykorzystywane są w szkołach zawodowych jako podręczniki…
– Znacznie później dowiedziałem się, że w niektórych szkołach nauczyciele robili nawet kopie i rozdawali jako skrypty. Dziś można już znaleźć w Internecie sporo opracowań, których podstawą były moje książki. Niekoniecznie dlatego, że są takie dobre, ale w tamtym czasie były jedynymi, tak obszernymi pozycjami.
Ta pierwsza, wydana przez Troton miała dodruk
– Właściwie została wznowiona, wydana w formie rozszerzonej, w zupełnie nowej odsłonie.
Wróćmy do szkoleń. Kogo szkoli Centrum Szkoleniowe Herkules?
– Mamy szeroką ofertę. Szkolimy blacharzy samochodowych, likwidatorów szkód pracujących dla firm ubezpieczeniowych, kierowników serwisów samochodowych, nauczycieli szkól samochodowych… Nasze centrum, tak jak i siedziba firmy, od 2010 r. znajduje się w Białych Błotach pod Bydgoszczą, ale szkolimy też „na wyjeździe”.
Trafiają do Państwa młodzi ludzie tuż po szkole?
– Raczej nie. My nie uczymy blacharstwa samochodowego od zera. Doszkalamy w dziedzinie najnowszych technologii. Najczęściej wygląda to tak, że właściciel warsztatu wysyła do nas swojego pracownika lub ich grupę, albo robimy zbiorcze szkolenia – jedna grupa liczy wtedy ok. 20 osób. Zjeżdżają do nas z całej Polski. Szkolimy w różnym zakresie. Jesteśmy elastyczni, dostosowujemy się do potrzeb.
Z jaką wiedzą przyjeżdża się do Pana, a z jaką wyjeżdża?
– Zwykle różnica jest ogromna. Niedawno mieliśmy fajne szkolenie. Właściciel warsztatu przywiózł trzech blacharzy. Gdy siedliśmy przy kawie byli najmądrzejsi na świecie. Oznajmili, że to i to robią po swojemu, tamtego nie muszą wiedzieć bo im tonie będzie potrzebne itd. Ale gdy zobaczyli jak pracujemy, jakich używamy narzędzi, jak je stosujemy i jakie uzyskujemy efekty, nie potrafili ukryć zaskoczenia. „ach to tak to działa…?”, „a ja myślałem, że to się robi zupełnie inaczej…” itd. stali się bardzo chłonni na nową wiedzę. Wyraźnie byli bardzo pozytywnie zaskoczeni i zadowoleni ze szkolenia i tego co się nauczyli. Inna rzecz, że nie wiadomo czy wyniknie z tego coś dobrego na przyszłość… No niestety, nie każdy chce otwierać oczy na nowe możliwości. Trudno.
Ciągle słyszymy o naszym kulejącym szkolnictwie zawodowym. Podziela Pan pogląd, że młodzi ludzie opuszczają szkoły kiepsko przygotowani do zawodu?
– To naleciałości wielu lat. Ileż to raz słyszałem od dyrektorów szkół odwiedzających nasze stoisko na targach: „proszę pana, jak się uczeń nie sprawdza jako przyszły mechanik, to go przenosimy na elektryka. Jeżeli i do tego się nie nadaje, dajemy go na blacharza czy lakiernika…”. To straszne. U na ciągle pokutuje pogląd, że blacharz czy lakiernik to ktoś kto czeka na skrzyżowaniu aż się jakieś auta rozbiją. Ma wyklepać, załatać, byle nie było widać, byle można było wcisnąć komuś samochód jako rzekomo bezwypadkowy. Bo przecież samochody używane, które sprowadzamy z zagranicy są absolutnie bezwypadkowe. Bzdura. W Niemczech, w Holandii, w Belgii, Francji, zawód blacharza – lakiernika jest niezwykle szanowany. To rzemieślnik wysokiej klasy. W Holandii, nim zostanie się dopuszczonym do egzaminu zawodowego, trzeba uczyć się kilka lat. My dopiero budujemy prestiż tego zawodu. Na szczęście powoli, przybywa szkół, które otwierają klasy blacharskie i lakiernicze. Szukają partnerów wśród branżowych firm, które zapoznają z najnowszymi technologiami. Powoli coś się zmienia, ale wiele jeszcze przed nami. Na tle szkół wyróżniają się dwie placówki z którymi współpracujemy, ZSS w Bydgoszczy oraz MECHANIK w Słupsku.
Motoryzacja nie zawładnęła całym Pana światem. Wiem, że ma Pan sporo innych pasji, wśród nich jest i muzyka. Jest Pan gitarzystą, współzałożycielem zespołu Questiom Mark oraz Ritual Art Orchestra. Współpracował Pan m.in. z Andrzejem Przybielskim, Józefem Skrzekiem, Władysławem Komendarkiem, Stevem Kindlerem oraz Misza Ogorodovem. Komponuje Pan, bierze udział w muzycznych i teatralnych projektach.
– To prawda, pasji mam wiele, a muzyka wypełnia moje życie równolegle (śmiech)
Dziękuję za rozmowę
Iwona Kalinowska

Zobacz również

Dodaj ogłoszenie

Dodaj ogłoszenie

Newsletter
Bądźmy w kontakcie
Zapisz się do naszego Newslettera
Zapisz się
x