– To nie jest szkoła dla blacharzy – piszą informując na Facebooku czym jest Body Work Academy. – To miejsce gdzie pasjonaci chcą przekazywać swoją wiedzę i umiejętności innym pasjonatom – czytamy. Zapraszają na warsztaty. Ich uczestnikom wręczają młotki, babkę, pieniek, arkusze blachy, które sami na co dzień zamieniają głównie w nieosiągalne na rynku części karoserii kultowych klasyków.
– Blacharz to dziś człowiek, który odkręca stary element i przykręca nowy – mówi Jakub Nowicki, współwłaściciel warsztatu Custom Factory w Łodzi, zajmującego się renowacją zabytkowych pojazdów. – Tak wygląda najczęściej naprawa samochodów powypadkowych, przygotowywanych do sprzedaży. A tu nie o to chodzi. Prowadząc warsztat nie mogę znaleźć blacharza, który nadawałby się do pracy przy zabytkach. Przy odtwarzaniu elementów, do których dostęp albo jest znikomy, albo w ogóle ich na rynku nie ma i jedynym wyjściem pozostaje zrobienie ich sobie własnymi rękami.
Jakub Nowicki, dogadał się więc z kolegą po fachu, Marcinem Gajdą, właścicielem podobnego warsztatu o nazwie 25 Bodywork z Łowicza i Marcinem Obarą, prowadzącym już z sukcesami szkolenia lakiernicze w ramach akademii Pro – Painter. Tak powstała Bodywork Academy – miejsce, w którym zapomina się o istnieniu nowoczesnych urządzeń, kosztownych pras do tłoczenia, wycinarek, mechanicznych młotków itp., a wraca do podstaw prawdziwego, blacharskiego rzemiosła. – To powrót do korzeni. Docieramy do wiedzy, którą rzemieślnicy sprzed dziesiątków i więcej lat, zabrali ze sobą do grobu, bo kolejne pokolenia maksymalnie ułatwiały sobie życie. Staramy się więc posługiwać prostymi narzędziami i siłą własnych rąk, a dokładniej ręki – podkreśla. – Ręki, która z czasem od tego walenia młotkiem faktycznie staje się większa – śmieje się Jakub Nowicki. – Bo używamy naprawdę dużej siły. Ale proszę mi wierzyć, gdy po całym dniu takiego wysiłku w końcu odczuje się prawdziwe, fizyczne zmęczenie, przychodzi satysfakcja. Zwłaszcza, że efektem tej pracy jest przemiana prostego kawałka blachy w trójwymiarowy kształt, gotów do przekazania go lakiernikom. Co ważne, proces tego kształtowania jest niezwykły. Bo na początku, teoretycznie blachę się niszczy. Uderza młotkiem, krzywi, gnie, rozciąga, ściąga. Nie wygląda to dobrze. Za to finał jest imponujący. Gdy po skończonej pracy, mogę siąść z papierosem oglądając np. wykonany samodzielnie błotnik Jaguara z lat 60-tych, czy 70-tych, autentycznie rozpiera mnie duma.
Jakub Nowicki i Marcin Gajda to z wykształcenia pedagodzy, trzydziestoparolatkowie, którzy tajnik prowadzenia warsztatu zgłębiali od podstaw. – Jeszcze na studiach, z moimi późniejszymi wspólnikami połączyła mnie fascynacja trabantami – wspomina Jakub Nowicki. – Wiem, wiem, to daleko od blachy, ale takie były początki mojej motoryzacyjnej pasji. Potem były te wszystkie amerykańskie filmy na Discovery i pomysł, że moglibyśmy sami spróbować założyć warsztat. Nie od razu miałem odwagę rzucić dawną pracę. Dołączałem tylko do kolegów. Na początku niczego nie umiałem. Kupiłem więc narzędzia do spawania i zacząłem spawać. Szybko się okazało, że mam zdolności manualne i ta praca naprawdę dobrze mi wychodzi. Może nie zabrzmi to najlepiej, ale uczyłem się na autach klientów. Najważniejsze, że straty były niewielkie – śmieje się nasz rozmówca.
Swoje warsztaty wyposażają w sprzęt wynajdywany m.in. na internetowych aukcjach: – Jesteśmy fanami młotków – przyznaje Jakub Nowicki. – Część sprzętu pochodzi sprzed wielu lat, część ściągamy z zagranicy, gdzie rynek odtwórców klasyków rozwija się całkiem nieźle. Używamy też prostych, mechanicznych urządzeń: spęczarek, rozciągarek z nożnym napędem. Koło angielskie, to też archaiczne narzędzie, mimo, że produkowane współcześnie. Mam u siebie rowkarkę z lat 20-tych ub. wieku. Czasem się przydaje. Nasze zwykłe drewniane pieńki, to też kawał historii.
W Bodywork Academy na nowo odkrywają w sobie pedagogiczną pasję. Proponują trzydniowe całodzienne zajęcia warsztatowe – to najpopularniejszy pakiet. – Ale jesteśmy elastyczni – słyszymy. Kto korzysta ze szkoleń? – Najczęściej ludzie, którzy albo już prowadzą warsztat, albo pracują u kogoś, albo chcieliby spróbować swoich sił, a już co nieco wiedzą. Ale gdy trafi do nas ktoś bez doświadczenia, jego również poprowadzimy tak, by potrafił samodzielnie wykonać np. błotnik.
Jakub Nowicki jasno tłumaczy, jaką wiedzą się dzielą: – My nie uczymy jak naciągać karoserię, tylko skupiamy się na jej tworzeniu. I to tak, by była gotowa do prac lakierniczych. Jak najdalej od pokutującego hasła: „szpachla, kit – będzie git”. Chodzi o to, by wyobrazić sobie, że tej szpachli nie ma, więc blacha musi być idealnie wyprowadzona.
Warsztaty odbywają się w Łowiczu, u Marcina Gajdy. Korzystają z nich kameralne grupy. Wszystkie narzędzia są do dyspozycji. Pierwsza reakcja uczestników zajęć na widok czekających na nich pieńków i młotów, to najczęściej uśmiech, czasem zakłopotanie. Ale gdy wzrok pada na stojące dalej świetne, gotowe już karoserie np. kultowych Porsche 356 z lat 50-tych i 60-tych, pojawia się charakterystyczny błysk w oku. Często „uczniowie” pojawiają się z własnymi elementami, z którymi mają kłopot. – To nawet ułatwia nam pracę, mniej musimy wymyślać – słyszymy.
Warsztaty pozwalają przyswoić sobie umiejętności, które są w cenie. Bo renowacja zabytkowych aut, to dobry biznes. Polacy cieszą się opinią dobrych fachowców, a właśnie takich szukają klienci z zagranicy. Powrót do korzeni blacharstwa może się więc okazać niezłym pomysłem na życie.
Suzuki LJ 80 (eljot) to samochód legenda. Kultowa terenówka produkowana w latach 1977-1983 kojarzona z …
Na świecie funkcjonuje wiele urządzeń do napraw powypadkowych pojazdów. Na przestrzeni lat powstało bardzo dużo …
Wraz ze wzrostem rozwoju motoryzacji, wzrasta zagrożenie dla środowiska naturalnego. A szczególnie jeżeli chodzi o …