Samochód dawno przestał być obiektem kultu czy wyznacznikiem statusu właściciela, jest przedmiotem użytkowym, i ma być sprawny. Ale to nie oznacza, iż samochód nie budzi emocji właścicielek i właścicieli. Opowieść o przygodach z tym Chevroletem pokazuje emocje towarzyszące ludziom w chwilach zakupu lub sprzedaży, a także w chwili (i po) kolizji. A także nieprawdziwe stereotypy i patologie rodzimej branży napraw.
Ta historia rozpoczęła się pewnego słonecznego dnia w sierpniu. Agnieszka (dane bohaterów tej opowieści zmienione) wypatrzyła w jednym z okolicznych komisów piękny, niebieski samochód. Ważne, że był większy niż Spark, w którym już nie mieściła obrazów i utensyliów malarskich. Niebieski Aveo, do tego też Chevrolet, co pozwalało serwisować auta w tym samym, warsztacie. Zaprzyjaźniony żurnalista zajmujący się motoryzacją wezwany do oceny auta wyrażał się pozytywnie zarówno o stanie wizualnym i technicznym auta, jak i o komisie, w którym sprzedający zapewniał gwarancję na stan techniczny pojazdu. Radość z zakupu była wielka, tym bardziej, że Spark pozostał w rozliczeniu. Samochód został ubezpieczony OC z pakietem AC w PZU.
Pierwsze trzy dni jazdy dawały Agnieszce dużo radości, która jednak została zakłócona niespodziewanym zatrzymaniem się auta na skrzyżowaniu. Po zepchnięciu ze skrzyżowania i kilku próbach silnik odpalił. Było dobrze… do kolejnej odmowy współpracy, silnik niespodziewanie przestał pracować. Wizyta w zaprzyjaźnionym warsztacie (specjalizującym się w obsłudze Chevroletów) była poprzedzona telefonem do sprzedawcy, który zapewnił pokrycie kosztów naprawy. Po wymianie filtrów i przeglądzie instalacji zasilania Agnieszka pojeździła kilka dni, po kolejnym zatrzymaniu silnika samochód na lawecie trafił do sprzedającego. Po kosztownej naprawie (wymiana komputera, świec, oleju, paliwa, czyszczenie zbiornika) wybrała się w nieco dłuższą podróż. Nie dojechała, na rogatkach docelowego miasta znowu to samo. Tym razem laweta wiozła samochód niemal 300 km. I znowu komis staje przed zagadką co dolega Aveo.
W końcu odnaleźli przyczynę – w nadkolu był przetarty przewód zasilania pompy paliwa. Seria napraw spowodowana przetartym kabelkiem kosztowała sprzedawcę samochodu słono, wielokrotnie przekroczyła zysk ze sprzedaży tego (i paru innych) auta. Aveo posłusznie jeździ, a Agnieszka z uznaniem wyraża się o komisie, jego właścicielu i personelu. Mało, że dotrzymali warunków umowy ponosząc naprawdę duże koszty, to jeszcze wszystko odbywało się w atmosferze życzliwości i poczucia odpowiedzialności. Udowodnili, że nie każdy komis prowadzony jest przez handlarza „Mirka”, a stereotypowe, złe opinie o handlujących samochodami używanymi, to skutek poczynań nieuczciwych cwaniaków.
Techniczne przygody z Aveo nie sprawiły, żeby Agnieszka przestała lubić swoje auto, a po ostatecznym rozwiązaniu problemu radość z jego posiadania tylko wzrosła. Ale żeby nie było zbyt słodko, od 10 października zaczęła się seria potyczek z ubezpieczycielem. Drobna kolizja dwóch samochodów prowadzonych przez panie skończyła się obopólnym uznaniem winy Agnieszki. Telefon do PZU z pytaniem co robić. Już wiedzieli o zdarzeniu, ubezpieczyciel drugiego samochodu wcześniej nawiązał kontakt. Propozycję wypłaty gotówki Agnieszka odrzuciła, wolała mieć naprawione auto. Samochód pojechał do zaprzyjaźnionego warsztatu „od Chevroletów”, oczywiście po upewnieniu się, że firma ma umowę o naprawach bezgotówkowych z ubezpieczycielem. Warsztat zapewnił, że naprawa będzie trwała maksimum dwa dni, wszystkie części mają na miejscu, ale do pracy przystąpią po akceptacji kosztorysu. Wtedy też otrzyma samochód zastępczy. Kosztorys został wysłany. Po kilku dniach Agnieszka dzwoni do PZU, aby zapytać co z kosztorysem, bo warsztat czeka na akceptację. Potraktowana dość obcesowo dowiedziała się, że od informacji to jest internet, a kosztorysu nie ma i trzeba czekać. Na koniec dnia, po kolejnym telefonie, okazało się, że kosztorys jest, ale nie ma opcji, aby był zaakceptowany. Wieczorem Agnieszka otrzymała od „pani Małgosi” maila ze wskazaniem trzech „warsztatów partnerskich” i naprawa może być wykonana jedynie w którymś z nich.
Bezproduktywnie od kolizji upłynął ponad tydzień i uszkodzone auto na lawecie trafiło do wskazanego warsztatu. O ile w poprzedniej firmie było czysto, Aveo stało w hali, przykryte folią ochronną, to w tym wskazanym było znacznie mniej ciekawie… po prostu przaśnie. Procedura zaczęła się niejako od początku – czyli od oceny szkody i sporządzenia kosztorysu. To już dziesiąty dzień procedury naprawczej…
Po kolejnym kontakcie telefonicznym z PZU potwierdzono, że klientowi przysługuje samochód zastępczy na trzy dni, we wskazanej firmie. Uzgodniono auto w cenie 70 zł/dobę, ale kiedy przyszło do odbioru, okazało się, że ten akurat samochód jest rozbity. W zamian właściciel zaoferował większy (i droższy) pojazd, który wieczorem będzie dostępny. W deszczu, po ciemku samochód został przekazany Agnieszce. Trzy dni później w czasie odbioru samochodu zastępczego, właściciel firmy zażądał 1000 złotych jako koszt naprawy uszkodzenia – rysa na masce. Kategoryczna odmowa i zapowiedź złożenia skargi w PZU spowodowały odebranie auta już bez zastrzeżeń.
Tymczasem w warsztacie… oczekiwanie na akceptację kosztorysu. Ubezpieczyciel nic nie wie, „pani Małgosia” nie odbiera telefonu, Agnieszka bez samochodu, wszystko to jest dla niej mocno wkurzające. Po kilku dniach mail – jest kosztorys, jest akceptacja. Ale warsztat czeka na zamówione w Niemczech części. Po kilku dniach są części. Ale uszkodzone, czy też niewłaściwe, warsztat czeka na kolejną przesyłkę. W końcu, auto jest naprawione, i to naprawione dobrze. Po 40 dniach od kolizji Agnieszka odebrała swoje niebieskie Aveo.
Kilkadziesiąt telefonów, niezrozumiałe zmiany warsztatów, propozycja wypłaty pieniędzy poniżej wartości naprawy, końcowe koszty PZU większe niż określone w pierwszym kosztorysie (uwzględniającym auto zastępcze), stracony czas i lekceważenie klienta przez pracownicę ubezpieczyciela, próba wyłudzenia pieniędzy „za rysę” – Agnieszka nie wątpliwości, że wszystko to jest co najmniej podejrzane i z rzetelnością nie ma nic wspólnego. O patologicznych relacjach w trójkącie warsztat-klient-ubezpieczyciel wie całe środowisko związane z naprawami powypadkowymi. Wiedzą prawnicy, wiedzą lakiernicy, wiedzą pracownicy firm ubezpieczeniowych. I co z tego wynika? Setki sporów sądowych, stracony czas klientów, zamrożone pieniądze warsztatów, straty wizerunkowe całej branży… I tak to trwa…
Autor: Mirosław Rutkowski
Z ogromnym entuzjazmem ogłoszono zwycięzców tegorocznej, jubileuszowej X edycji Ogólnopolskiego Turnieju Młodych Lakierników. Wydarzenie, które …
Firma TROTON po raz 21. z rzędu została wyróżniona prestiżowym tytułem „Przedsiębiorstwo Fair Play”. To …
Targi SEMA 2024, które odbyły się w dniach 5–8 listopada w Las Vegas, po raz …