Nazwał się Nędznym Malarzyną, ale ten artysta plastyk bez wątpienia zasługuje na miano współczesnego człowieka renesansu. Prace Szymona Chwalisza znajdziemy na motocyklach, kaskach, ścianach, płótnach i … zapalniczkach. Zdobył uznanie Slasha, wzruszył Steve Morse’a z Deep Purple, zachwycił Jurka Owsiaka. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Podejmuje nawet z pozoru nierealne wyzwania, bo jak mówi: – Życie jest jedno. Poprawki nie będzie.
Trudno w to uwierzyć patrząc na jego dokonania, ale Szymon Chwalisz, rodem z wielkopolskiego Ostrzeszowa, w tym roku skończy dopiero 33 lata. Talenty plastyczne rozwija od najmłodszych lat, od dziesięciu pracuje zarobkowo aerografem. W latach 2006-2009 studiował malarstwo w pracowni prof. Jana Krzysztofa Hrycka na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym w Kaliszu. Przedstawiając się na Facebookowej stronie Nędznego Malarzyny, przyznaje się do ponad 100 pomalowanych motocykli, 70 kasków, kilkunastu malowideł ściennych, ponad 300 portretów, dwóch bombek choinkowych, jednej deski klozetowej… i koguta. Metalowego koguta, uściślijmy. Ale to nie wszystko. Co pewien czas media obiegają kolejne wieści o Szymonie Chwaliszu i jego niezwykłych pomysłach. Przekuwa je na budzące podziw projekty, choćby słynne już Woodstockowe Gitary dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy motocykle z podobiznami członków zespołów Judas Priest i Deep Purple, które ci obejrzeli i docenili podczas koncertów w Polsce, z chęcią zdobiąc maszyny autografami . Mieliśmy wielką przyjemność rozmawiać z autorem tych artystycznych przedsięwzięć. Zapraszamy do rozmowy z Szymonem Chwaliszem.
Jak to się stało, że schował się Pan pod jakże przekorną nazwą Nędzy Malarzyna? Kto ją wymyślił?
– Piotr „Dziki” Chancewicz. Gitarzysta, realizator dźwięku, producent muzyczny, od lat związany z Przystankiem Woodstock. Taki humor uprawiamy. Trochę gombrowiczowski, na przekór, z przyprawioną gębą. Wzięło się to stąd, że nie lubię być postrzegany jako nowoczesny, awangardowy artysta, który sam nie bardzo wie, co chce powiedzieć. Mam pod tym względem dość niepopularne poglądy, bo moim zdaniem sztuka powinna być rozumiana przez wszystkich. Nie tylko przez tzw. elity, które koniec końców i tak gubią się w swoich ocenach. Nazwa miała z założenia zburzyć dystans między twórcą i odbiorcą, stworzyć od razu pole do rozmowy. Dodatkowa korzyść z niej taka, że nigdy nie muszę dwa razy powtarzać adresu mailowego.
Wyczytałam gdzieś Pana słowa, które chyba traktuje Pan jak credo: „pod kątem ideologii, traktuję malarstwo podobnie jak zawód szewca”. Czuje się Pan rzemieślnikiem?
– Generalnie tak. Ostatecznie przecież to co robimy jako artyści kończy się sprzedażą, zarabiamy na tym. Robienie czegoś do szuflady jest kompletnie bez sensu . Ja dążę do tego żeby mnie nie było stać na własne obrazy i myślę, że jestem na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu (śmiech). To jaką techniką się posłużę, w jaki sposób wykonam, to już kwestia moich wyborów. Podchodzę do sztuki z wielkim luzem. Nie jak do sacrum, ale do zjawiska popkulturowego, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Patronujący Panu i przywoływany w Facebookowej prezentacji Stanisław W. , to oczywiście Stanisław Ignacy Witkiewicz?
– Tak. Jest wśród tych, których podziwiam. Chyba też miał podobny dystans, ciągle poszukując idealnej formy przekazu. Identyfikuję się z nim w wielu kwestiach, choć zastrzegam, że nie w eksperymentach z używkami (śmiech).
Mówi Pan, że Pana duchowi ojcowie to Salvatore Dali i Picasso
– Tak. Również pod kątem marketingowym. Sądzę, że swój PR budowali raczej intuicyjnie. Przyglądam się ich błędom, swoim błędom i małymi kroczkami, realizuję swoje plany.
Chyba to głównie prace aerografem otworzyły Panu drogę do świata popkultury?
– Trochę tak. W pewnym momencie aerograf przestał mi sprawiać taką frajdę jak na początku. No bo ileż można malować portrety Kurta Cobeina, Ryszarda Riedla, albo po raz 30-ty czaszki? Jeżeli od początku, samodzielnie decyduję co namaluję na motocyklu czy kasku, to jest to dla mnie sztuka. A co do popkultury – pierwszą pracą, która odbiła się szerokim echem w mediach był chyba motocykl Tribute to Judas Priest, na którym cały zespół złożył autografy. Potem kolejny, z podobiznami muzyków z Deep Purple.
Skąd pomysł? Jak Pan dotarł do muzyków?
– W przypadku Deep Purple to był motocykl ich wielkiego fana, a mojego przyjaciela Andrzeja Otręby. Z gotowym motocyklem Andrzej kilka godzin czekał po koncercie w Spodku, na mrozie, na backstage’u. Z perspektywy czasu widzę, że to była jakaś totalna kaskaderka (śmiech). Pierwszy wyszedł Roger Glover, zobaczył motocykl i powiedział o nas zespołowi. Potem przyszedł Ian Paice, siadł, wypróbował, pogadał z nami. Steve Morse wzruszył się, przytulił mnie i poklepał po plechach, bo na tylnym błotniku zrobiłem portret Johna Lorda, który zmarł rok wcześniej. Nogi się pode mną ugięły – gitarzysta Deep Purple zawisł mi na szyi! Do końca życia będę to pamiętał.
A Judas Priest?
– Historia rozegrała się podobnie, ale bez mojego udziału, bo byłem mocno zajęty.
Malował Pan też gitarę dla Slasha
– Tak. Slash jest ambasadorem Gibsona. Dostałem ją do pomalowania od producenta Slasha. Znaleźli mnie przez Internet, który ułatwia nam wszystkim życie, a artystom często ratuje tyłki (śmiech). Kiedyś to było nie do pojęcia, żeby gwiazda takiego formatu zobaczyła prace jakiegoś chłopaka z Polski, z Ostrzeszowa. A on obejrzał moje obrazy, jakieś inne prace i zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw za pośrednictwem jego fanklubu, a potem już wysyłając prywatne maile. Udało mi się przekonać Slasha i jego producenta, żeby gitara ostatecznie trafiła na WOŚP. W tym roku Slash dostał ode mnie obraz, o który prosił. Olej na płycie. Przy okazji … pojawiłem się w jego najnowszym teledysku (śmiech). Jestem tam przez jakieś trzy sekundy, ale dla mnie to zupełny kosmos!
Podczas WOŚP ta gitara Slasha z jego autografem została wylicytowana na 60 tys. złotych. Liczył Pan ile przyniosły Orkiestrze pozostałe, które przygotował Pan na WOŚP? Chociaż zaraz, pomalował Pan też przecież WV golfa, Filipa Chajzera, także wylicytowanego na kolejne 60 tys. zł.
– No tak. Myślę, że tylko wszystkie gitary to prawie 200 tys. zł. Z pierwszą pojechałem w ciemno do studia telewizyjnego żeby ją wręczyć Jurkowi. Wcześniej zjeździłem ponad 2 tys. km po Polsce, bo miałem na gitarze portrety muzyków, a chciałem też mieć autografy. Byliśmy u Kazika w Warszawie, u Renaty Przemyk w Wieliczce , u Titusa z Acid Drinkers, nawet do Siczki z KSU (Eugeniusza Siczki Olejarczyka – przyp red.) jechałem 600 km w jedną stronę. Jurkowi się to strasznie spodobało i wtedy zaprosił mnie na Woodstock. Tam od razu zrodziła się koncepcja woodstockowych gitar. Miałem tam wszystkich artystów na miejscu.
Przy okazji gitar znalazłam i taką z obrazami Rafała Olbińskiego, wybitnego malarza.
– To ubiegły rok. Przyznam w zaufaniu , że bardziej przeżywałem spotkanie z Rafałem Olbińskim niż to ze Slashem. Rafała śledzę od studiów. Polska szkoła plakatu w dużej części opierała się na jego twórczości. Dla mnie to był i jest nadal ogromny autorytet. Możliwość współpracy z nim była ogromnym wyróżnieniem. Powstała bardzo metaforyczna gitara. Zbitka jego trzech obrazów. Myślę, że to nie ostatnie nasze spotkanie.
Co na kolejną Orkiestrę ?
– Oczywiście będzie gitara. Są kolejne jakieś kolejne, wstępne plany z Filipem Chajzerem, z Kajetanem Kajetanowiczem. Przygotowałem też printy obrazu, który dostał Slash. Podpisał się na nim i na certyfikatach. Jest ich tylko pięć , są numerowane . Więcej nigdy nie będzie . Biorąc pod uwagę, że Slash nie rozdaje autografów, są tym bardziej cenne.
Czym Pan jeździ?
Dość długo jeździłem motocyklami, ale teraz nie mam już czasu Mam Yamahę z 1972 roku, na kopniaka jeszcze. Stoi w garażu . Zacząłem ją przerabiać, ale to ciężki temat, znów z braku czasu. Zawsze jeździłem amerykańskimi samochodami. Miałem Chevroleta Caprice , potem Blazera, Jeepa w drewnianych okleinach. no i niestety dopadła mnie nowoczesność, musiałem się przesiąść na BMW X5, ale też je już sprzedaję. Do amerykańskich na pewno wrócę, bo to chyba była największa frajda.
Boję się pytać o to co pan robi w chwilach wolnych, bo Pan ich chyba nie ma
– Nie ma. Moje wakacje to Woodstock . Wylot na dwa tygodnie np. do Grecji , to nie dla mnie. Próbowałem raz wyjechać po Woodstocku , ale z racji tego, że wcześniej zrobiłem jakiś fajny projekt, przez połowę urlopu dzwonili do mnie dziennikarze. Stwierdziłem, że w sumie bez sensu ten urlop. Ja nawet świąt nie umiem normalnie spędzać . Po wigilii przychodzę od rodziców do siebie i siedzę przy sztaludze. No bo co? Mam oglądać 10 raz Kevina? Nie cierpię marnować czasu . Gdy dotrze do mnie że marnuję czas, automatycznie włącza się mój wewnętrzny pracoholik .
Zapytam jeszcze o najdziwniejsze aerograficzne zlecenie
– Kiedyś pomalowałem motocykl w pomidory. Ale to był motocykl ich producenta. Malowałem też kiedyś koguta . Takiego stawianego na dachu, na szczycie domu. Na prośbę dziadka. Malowałem też np. motocykl w obrazy Hieronima Boscha. Tam są takie sceny , że zapytałem: „Zbyszku, ty naprawdę chcesz mieć właśnie to?” On, że tak , bo uwielbia Boscha. Potem opowiadał, że na jakiejś akcji charytatywnej typu Motomikołaje, zakonnice zasłaniały mu te sceny kurtką.
Śledząc Pana projekty ma się wrażenie, że wszystko jest możliwe
– Bo ja w to wierzę. Zaczęło od pierwszego spotkania z Janem Nowickim , doskonałym aktorem. To dla mnie guru – także intelektualnie. Człowiek w wieku mojej babci, a zakumplowaliśmy się, posiedzieliśmy dłużej raz, drugi, trzeci. Ma moje dwa obrazy. Kiedyś powiedział do mnie: – „Szymon, nie przyjmuj się, niemożliwe to jest tylko parasol w dupie otworzyć” . I faktycznie tak jest. Teraz budzę się rano i wymyślam coś. Dzwonię do mojej menadżerki i mówię: „Aneta, chciałbym pomalować motocykl Arnoldowi Szwarcenegerowi”. Aneta jest osobą , która nie mówi : „Szymon, pogięło cię?” Tylko odpowiada: „Dobra, to pomyślmy jak to zrobić”. Trzeba próbować. Niestety widzę, że większość Polaków jest strasznie zakompleksiona. Nie wierzą w siebie, w swoje umiejętności. Przecież jeśli robi się np. świetne serwetki na drutach, to te serwetki mogą trafić nawet do królowej angielskiej . Jeśli się tylko chce i ma dużo samozaparcia. Ale my się wszystkiego boimy. Szkoda, bo uważam, że jesteśmy bardzo utalentowanym narodem.
Czego panu życzyć na koniec?
Żebym był zdrowym egoistą (śmiech). To nie do końca żart. Tego egoizmu życzę nam wszystkim . Możemy zbawiać świat, ale trzeba też patrzeć na siebie , bo życie mamy tylko jedno. Jeśli mamy pasję, wykorzystajmy ją . Nikt tego za nas nie zrobi. Poprawki nie będzie.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Iwona Kalinowska
Czy tylko stare i zabytkowe motocykle mają dusze? Oczywiście, że nie. Dobrym przykładem mogą być …
Kask rajdowy to coś więcej niż ochrona – to część wizerunku kierowcy i zespołu. Malowanie …
O tym wyjątkowym motocyklu, który powstał w firmie G.O.C., można by napisać wiele – wiele …