Z wykształcenia jest informatykiem, ale jego pasją od najmłodszych lat były motocykle. Potem dołączyła do nich aerografia. Świetnie odnajduje się w roli grafika i lakiernika, bo wyznaje zasadę: nad pracami, które ma firmować nazwiskiem, czuwa sam od początku do końca. Lubi wyzwania, szuka nowych dróg i nie boi się wykraczać poza kanony. Ma szczęście zarabiać na życie dzięki temu co kocha. Gdy potrzebuje odskoczni, zamyka swoje Studio Custom Painting i … idzie na ryby.
Skąd Twoje zdolności plastyczne? Skończyłeś jakąś artystyczną szkołę? A może należałeś do dzieciaków, które na lekcjach zamiast skupić wzrok na tablicy, zapełniały rysunkami każdy wolny skrawek zeszytu?
– Zdecydowanie to drugie. Jestem absolutnym samoukiem. Już jako nastolatek miałem motocykle, które sobie w różny sposób przerabiałem. I od początku miałem też zajawkę na ich przemalowywanie. Wtedy sięgałem po prostu po lakiery, a pierwszy aerograf zdobyłem chyba w wieku 18 lat. Taki sprzęt był wtedy u nas niemal niedostępny, ale można go było ściągnąć z zagranicy. Pierwsze aerografy i farby załatwiałem więc przez znajomego, z Niemiec. Ogromny wpływ na mnie miały zachodnie, „branżowe” programy telewizyjne. Moim idolem był Mike Lavallee, któremu niestety ostatnio się zmarło. Bardzo jarałem się jego pracami.
A moment gdy zacząłeś zarabiać na swoich pracach?
Pierwsze prace aerografem robiłem z koleżanką z Akademii Sztuk Pięknych. Jej się to znudziło po kilku dniach. Zostałem więc z rozpoczętym projektem, a trzeba było go skończyć. No i okazało się, że potrafię. Do wszystkiego dochodziłem metodą prób i błędów, swoimi drogami. I tak wypracowałem np. swój patent na ogień, który powstaje w oparciu o siedem kolorów, przenikających się jeszcze z jakimiś innymi warstwami. Osiągam efekt, który moim zdaniem jest lepszy, niż to co robią tam w USA.
Zdaje się, że eksperymenty i wychodzenie poza kanony, to Twoja specjalność
– Pewnie tak jest. Bo ja już się tyle naoglądałem, tyle rzeczy sam zrobiłem, że lubię tworzyć sobie własne patenty. Choćby przy wykorzystaniu pianki do golenia. Chcąc uzyskać wyjątkowy efekt, sięgam po nietypowe rzeczy. Lubię też łączyć lakiernictwo artystyczne z aerografem. U nas dominują ostre grafiki, a ja bardzo lubię prace właśnie w stylu amerykańskim. Staram się przekonywać klientów do nieco odważniejszych wzorów, albo chociaż przemycać coś, co co ich pojazd wyróżni.
Nie boisz się szukać nowych rozwiązań, nie asekurujesz się
– O nie. My się tu w naszym studio niczego nie boimy (śmiech). No i jak od zawsze lubiłem wyzwania.
Największe przed którym stanąłeś, to…?
– Chyba ten Buick, którego można obejrzeć na naszej stronie. Wzory na nim są mało widoczne. Ale właśnie taki efekt mieliśmy osiągnąć. Położyliśmy srebro, na to srebrny brokat, potem minimalnie ciemniejszym srebrem nanieśliśmy wzory, które zostały przykryte. To takie typowo „custompaintingowe” zlecenie. Przykryliśmy całość lakierem, którego poszło na to aż 20 litrów. Kosztował ponad 20 tys. złotych. Kładliśmy go w ciągu jednego dnia. To była ogromna odpowiedzialność. Nie mogło być najmniejszego zacieku. Mocno stresująca robota. Ale wyszło! I zleceniodawca był zadowolony.
Większość prac w Twoim studio to jednak motocykle, prawda?
– Tak. Przyznam, że w malowaniu samochodów nawet lepiej bym się odnajdywał, ale samochodowych klientów jest zdecydowanie mniej. Bo to bardzo droga przyjemność. Lubię pracę nad Mustangiem, którego też mamy n a stronie internetowej, w swojej galerii. To było fajne zlecenie. Z efektami strukturalnymi, postarzeniem a la patyna, przecieraniem jednego lakieru w drugi. Tak, lubię robić samochody. Ale pracowaliśmy też już nad samolotem – dokładniej, nad jego rozebranymi częściami. Dominują motocykle, jest też sporo różnej drobnicy, ale zdarzają się i takie gabaryty, że trzeba kombinować. Mam dom po rodzicach, na terenie posesji zbudowałem warsztat. Kabina lakiernicza ma 7 na 4 metry. Ale kiedyś przyjechał do mnie klient Fordem Transitem, nówką. Chciał go pomalować, ale mieliśmy za niską bramę, bo to wysokie auto. No to zbudowaliśmy przed warsztatem namiot z folii i w nim pomalowaliśmy tego Forda. Właściciel nie wierzył, że to zrobiłem (śmiech). Ale daliśmy konstrukcję z drewna, obłożyliśmy folią i wyszło świetnie.
Chyba nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych?
– No nie ma. A przynajmniej nie wolno się łatwo poddawać. No może gdyby przyjechał tir, albo wagon kolejowy, mielibyśmy poważny problem… Ale trzeba by było główkować.
W ramach tzw. „drobnicy” malowałeś też rakiety Agnieszki Radwańskiej, prawda?
– Tak. Dotarł do mnie jej trener. Potrzebował jak najszybciej pomalować kilkadziesiąt rakiet. Z grafikami, z napisami, w bardzo charakterystycznym różem – znakiem firmowym Agnieszki. A to niewdzięczny kolor. Trzeba go kłaść na bieli, cieniutko. Wykombinowałem go z pięciu odcieni lakieru, włącznie z lakierem z Castoramy.
Nie trzymasz żadnych instrukcji, co?
– Żadnych. Jestem z tego pokolenia, które musiało się nauczyć samo rozwiązywać problemy. Bo nie było internetu i szybkiego podglądu na filmiku, jak co zrobić. Trzeba było być takim MacGyverem i samemu kombinować. Ja do dziś lubię mieszać lakiery. Mój mieszacz mnie nie lubi (śmiech), bo czasem przychodzę do niego i sam się biorę za tę robotę. W przyszłości może będziemy mieli mieszalnik, ale na razie nie mamy na niego czasu.
Jak długo pracowałeś nad Biuckiem i Mustangiem?
– To były „grube” rzeczy, więc długo. Buicka robiliśmy ponad 2 miesiące w 3 osoby, a Mustanga w 2 osoby przez 1,5 miesiąca. Pracujemy w trzyosobowym zespole: Monika, Paweł, który zajmuje się przygotowaniem i ja. Ale wszystko opiera się na mnie. Robię też te najtrudniejsze rzeczy.
Rozumiem, że cały projekt i jego wykonanie to Twoja robota, z dużym wsparciem Moniki i Pawła, tak?
Można tak powiedzieć. Czuję się lakiernikiem i pracuję aerografem. Ale w tej branży, żeby odnieść jakiś sukces, trzeba być też grafikiem. I ja również nim jestem. Mam wszystko czego trzeba by stworzyć projekt, od rysunku począwszy. Znamy się na przygotowaniu lakierniczym, mamy lampy, piece. Gdy coś pomalujemy, nie musimy czekać do następnego dnia, tylko ograniczamy się do godziny. Nie wyobrażam sobie żebym oddawał pracę np. jakiemuś lakiernikowi, a sam skupił się tylko na aerografie. Ktoś gdzieś może popełnić błąd, a ja nie chcę przerzucać się odpowiedzialnością. Uważam, że trzeba się na wszystkim znać o A do Z. Od zrobienia projektu, po polerowanie. Muszę mieć pewność, że wszystko jest OK. Nie stosuję tanich półśrodków, u mnie wszystko musi być „z najwyższej ligi”. Tego się trzymam.
Pracujesz z kobietą, jak się sprawdza w fachu zdominowanym przez mężczyzn?
– Bardzo dobrze. Kobiety są dokładniejsze i bardziej opanowane niż faceci. A tu i oko i cierpliwość jest arcyważna. Opanowanie też, bo bywa, że mamy w realizacji 15 projektów równocześnie. A teraz np. robimy Harleya Davidsona Electrę, nówkę, prosto z salonu. Ten motocykl to 20 elementów, trzeba się nad tym nielicho napracować, a tu jeszcze 10 innych projektów i dzwoniący ludzie. Zwykle mamy niezły młyn.
Ile trwa praca nad motocyklem?
Standard, to dwa tygodnie. No, Electra trochę więcej nam zajmie.
Który etap swojej pracy lubisz najbardziej? Może finał, gdy oddajesz ją klientowi?
– Jak się ma fajnego klienta, to każdy etap jest świetny. A ja mam szczęście do wariatów podobnych do mnie (śmiech).
Jesteś szczęściarzem, który robi to co naprawdę kocha
– To prawda. Może też dlatego staram się cały iść do przodu. Szukamy nowych przestrzeni, w których moglibyśmy zastosować to, co robimy. Dostaliśmy kontrakt na grafiki dla Unii Europejskiej, malujemy komputery dla dzieciaków w całej Polsce, itd. Chcę też kupić laser, chcę sprzedawać autorskie zestawy do malowania, kiedyś pewnie pomyślę o organizacji szkoleń, pomysłów jest wiele.
A czym jeździsz prywatnie? Masz czas na malowanie swoich 4 czy 2 kółek?
Oczywiście , że nie! (śmiech) Gdy ostatnio zabrałem się za malowanie jednego ze swoich motocykli, stał 2 lata. A teraz jeżdżę starym Fordem Explorerem i Suzuki TL 1000R z przełomu wieków.
Powiedz jeszcze jak odpoczywasz?
– W warsztacie! (śmiech) Tak to jest, firma to moje ukochane dziecko, a bycie painterem to styl życia. My nie pracujemy od do. Nigdy tak nie będzie i to też lubię, bo zawsze bardzo ceniłem sobie wolność. Ale mam tez drugą pasję – ryby. Pracujemy tak, że to od nas zależy kiedy zrobimy sobie przerwę, zamkniemy na 1 dzień i wtedy odpocznę łowiąc z ryby.
Dziękuję bardzo za rozmowę
Rozmawiała Iwona Kalinowska
Czy tylko stare i zabytkowe motocykle mają dusze? Oczywiście, że nie. Dobrym przykładem mogą być …
Kask rajdowy to coś więcej niż ochrona – to część wizerunku kierowcy i zespołu. Malowanie …
O tym wyjątkowym motocyklu, który powstał w firmie G.O.C., można by napisać wiele – wiele …