Jechały kiedyś na targi do Wrocławia. Zatrzymały się na stacji paliw. Ich uwagę przykuł parkujący w oddali motocykl pokryty malunkiem. – O, chyba fajna praca, zerknijmy – rzuciły siostry. Podeszły parę kroków i wybuchły śmiechem widząc własne dzieło. Sporo ich prac śmiga już nie tylko po krajowych drogach. A Kasia i Kaja Frajnd, założycielki Airsisters Aerograf przyjmują zapisy na kolejne zamówienia.
Odkąd zajęły się aerografią minęły już cztery lata. Przyznają wprawdzie, że początki nie były łatwe, ale dziś mają już ciągłość zleceń, plany na co najmniej trzy miesiące do przodu.
Gdy zaczynały, bardzo skuteczna była poczta pantoflowa. Ktoś zobaczył element motocykla pomalowany przez siostry z Parzęczewa pod Łodzią i zajeżdżał ze swoim zamówieniem do pracowni, która powstała w rodzinnym domu. Dokładniej w dawnym garażu taty.
Talent miały we krwi
Dzieli je raptem rok różnicy. Kaja przyszła na świat w styczniu, Kasia w lutym. Temperamenty mają podobne. Są spokojne, nie szukają wokół siebie rozgłosu. Ale jako kobiety na rynku zdominowanym przez mężczyzn szybko zwróciły uwagę. Zwłaszcza, że malując świetnie, szybko dołączyły do grona najlepszych. Tworzą mocno wspierający się duet. W końcu siostrzeństwo zobowiązuje. Talenty plastyczne odziedziczyły po rodzicach. Tata interesował się rzeźbą, mama uczyła plastyki. Kaja skończyła malarstwo i grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Kasia łódzką Politechnikę – studiowała architekturę i urbanistykę. Tuż po studiach wchłonęły je korporacje. Kaja była graficzką w agencjach reklamowych. Kasia utknęła w biurach projektowych. W końcu powiedziały sobie: Stop. Chcą być dobrze zrozumiane: – To nie do końca tak, że potępiamy korporacyjną pracę – mówią zgodnie. – Są ludzie, którym odpowiada. Nam przestała. A motoryzacją, tak jak i pracami plastycznymi – grafiką, rysunkiem, malarstwem, interesowałyśmy się od dawna.
Kask z Marylin Monroe
Ulubionym narzędziem pracy Kasi stał się rapidograf, tusz. Kaja wolała pędzle, ale obie używały też innych technik. Po drodze zdążyły również poznać możliwości aerografu. Zaczęło się od malowania dla bliskich i dalszych znajomych Co było pierwsze? – zastanawiają się siostry. – Kask dla naszej koleżanki – wspominają. – Z Marylin Monroe.
Zdarzyło się im też pomalować … szpilki. Innej koleżance. – To były buty na imprezę – śmieją się na wspomnienie tamtej sytuacji. – Szpilki z takim pin up’owym motywem.
– Dość szybko pojawiła się w nas chęć zgłębiania tajników wiedzy lakierniczej – mówi Kasia. – Bo gdy już poczułyśmy, że mamy coś do zaproponowania, mamy umiejętności i pomysły, że możemy malować fajne rzeczy, pojawił się problem profesjonalnego wykończenia naszych prac, a wcześniej przygotowania malowanych elementów. Skorzystałyśmy więc ze szkoleń profesjonalnych lakierników. Pewnie, że widziałyśmy zdziwienie organizatorów szkoleń na widok dwóch kobiet – śmieje się. – Ale zaskoczenie mijało, gdy zabierałyśmy się do pracy.
Nim przyjęły pierwsze, poważne zlecenie ćwiczyły. Malowały na papierze, kartonach, starych kaskach, kupowanych za grosze starych, motocyklowych zbiornikach. Przechodziły cały proces, od przygotowania podłoża, przez malowanie, wykonanie grafiki, lakierowanie i polerowanie. – Mocną rzeczą był nasz pierwszy motocykl – mówi Kaja. – Pierwsze zlecenie. To była dość skomplikowana grafika. Kasia malowała przez dwa tygodnie. Dziś też zaczynają od dokładnego wywiadu: co klient lubi, jakie ma hobby, co mu się marzy, jak bliska jest mu jego maszyna. – Niektórzy mają już jakiś zalążek pomysłu, inni przychodzą z konkretami, pozostali ufają nam – tłumaczy starsza siostra. – To już nie te czasy gdy klient pozostawał w niepewności, nie wiedząc czy uda się zrealizować jego koncepcję. Dziś to przeszłość. Komputerowy projekt dopracowujemy tak długo, aż klient powie: o to mi chodziło, świetnie!
Kamper dla wielbiciela amerykańskich klimatów i proteza w motyle
Czy zdarzają się projekty, których odmawiają? Zerkają na siebie i mówią: – Nie. Raczej nie. Mamy tak wiele projektów, że gdy ktoś przynosi nam pomysł, któremu daleko do naszej estetyki, przekonujemy do ambitniejszego wzoru. Jesteśmy w tym skuteczne – mówią puszczając oko.
Siostrzanej rywalizacji brak. – Z reguły każda z nas pracuje nad swoim projektem, ale zawsze możemy się wspierać. A znamy się przecież tak dobrze, że gdy klient mówi: konie, zwierzęta, natura, realistyczne przedstawienia wiadomo, że biorę to ja. Co nie znaczy jednak, że nie lubię innej tematyki – tłumaczy Kaja. – Kasi są za to nowoczesne grafiki, rysunki. Chętnie sięgają po łączone techniki. – Ja np. lubię używać aerografu i pędzla – zaznacza malarka Kaja. – Kasia potrafi nawet wytatuować motocykl.
Dziś malują głównie motocykle, choć zdarzają się i inne projekty. – Na przykład amerykański kamper, malowany przez nas przez tydzień od rana do nocy. To była duża powierzchnia, a krótki czas realizacji. Właściciel był fanem westernowych klimatów. Kamper pokryły więc konie, Indianie i wilki. Od pewnego czasu angażują się w projekty, które dają wiele więcej niż satysfakcję. Malują protezy kończyn. – To dla nas ważne – mówi Kaja. – To projekty, które pomagają odczarować przedmioty, kojarzące się z chorobą, ograniczeniami. Nadajemy im indywidualny rys, pomagamy się oswoić z nową sytuacją. Malowałyśmy np. protezę dla naszego kolegi, świetnego człowieka, aktywnego sportowca, triathlonisty, bardzo pozytywnej osoby. Zdobiłyśmy protezę dla bardzo miłej pani, która chciała coś energetycznego, ale delikatnego, pozytywnego. Postawiłyśmy na kolorowe motyle. Pewien chłopczyk dostał za to protezę zdobioną motywami Gwiezdnych Wojen. Wkrótce będziemy malować dwie protezy dla pewnego koszykarza.
Obie siostry podkreślają, że ich płeć już nie zaskakuje klientów: – Kiedyś, na początku, faktycznie zdarzało się, że gdy przychodził mężczyzna, dopytywał: to panie malują? Uspokajał się gdy oglądał w pracowni nasze prace – śmieje się Kaja. Czasem zdarzało się, że gdzieś w mieszalniach lakierów ktoś na nie zerkał z powątpiewaniem. Do czasu, gdy nie złożyły zamówienia.
O powrocie do korporacji nie ma mowy. Robią to, co jest ich pasją, są dla siebie szefami. – To zupełnie inna bajka – mówią obie. – Bywa naprawdę ciężko, czasem zarywamy noce, gdy trafi się pilne zlecenie. Bywają projekty, o których myśli się nieustannie. Czasem zdarzy się, że klient zadzwoni o 22 i później. Ale to nasz wybór. Nasze miejsce. Teraz czujemy się świetnie.
Pracują razem, ale i po pracy chętnie spędzają razem czas. Wsiadają na swoje motocykle – na Kasię czeka Suzuki Bandit 400, pomalowany przez właścicielkę. Kai motocykl to „bandziorek” – Suzuki VanVan 125 (Kaja możę nim jeździć bez prawa jazdy). Siostry trenują kalistenikę, ostatnio zapisały się freediving. Czasem latają w tunelu aerodynamicznym. Kasia uprawia skoki spadochronowe.
Iwona Kalinowska
[nggallery id=101]
Czy tylko stare i zabytkowe motocykle mają dusze? Oczywiście, że nie. Dobrym przykładem mogą być …
Kask rajdowy to coś więcej niż ochrona – to część wizerunku kierowcy i zespołu. Malowanie …
O tym wyjątkowym motocyklu, który powstał w firmie G.O.C., można by napisać wiele – wiele …