• Facebook
  • Twitter
  • Google Plus
  • RSS
  • Mapa strony
Lakiernik

Ratują zabytki na czterech (i dwóch też) kołach

Ratują zabytki na czterech (i dwóch też) kołach

Na początku, jak to w życiu, był przypadek. Kilka rozklekotanych „żuków” z demobilu, które uczniowie szczecineckiego „mechanika” postawili na koła. Później już restauracja starych pojazdów stała się specjalnością szkolnych warsztatów i wizytówką całego Zespołu Szkół nr 5 w Szczecinku.

Z zewnątrz szkolne warsztaty popularnego „mechanika” w Szczecinku niczym specjalnym się nie wyróżniają. Ot, typowe parterowe hale wzniesione w epoce późnego Gierka. Ale już wewnątrz widać, że w warsztatach panuje wzorowy wręcz porządek. Wokół całkiem współczesnych pojazdów uwijają się chłopcy w drelichach. Naszą uwagę przykuwa rozebrany na czynniki pierwsze wiekowy traktor Ursus C45. Właściwie bardziej się domyślamy i zgadujemy niż wiemy, że to ciągnik. O tym, że potężny blok silnika to serce rolniczej maszyny świadczą właściwie stalowe obręcze kół na tylnej osi.

Zmagania z marzeniem rolników z połowy minionego wieku trwają już kilka miesięcy. Ursus C45 pracował kiedyś w miejscowej szkole rolniczej podarowany jej przez jednego z absolwentów. Potem kilkanaście ostatnich lat spędził pod chmurką w mini-skansenie szkoły rolniczej w Świątkach. To perełka motoryzacji z czasów Bieruta. – Ma unikatowy silnik, średnioprężny, diesel dwusuwowy – cmoka z zachwytu Piotr Kochański, kierownik warsztatów. Początkowo mieli zadanie jedynie go odrestaurować, aby przywrócić dawny wygląd. Teraz jednak chcą go uruchomić. – Mamy ambicję, aby ciągnik na chodzie był ozdobą dożynek powiatowych ze wrześniu – P. Kochański wyjaśnia, że reaktywację Ursusa wspomaga finansowo starostwo. A jest co wspomagać, bo dość powiedzieć, że chłodnice do reanimowanego właśnie ciągnika Ursus C45 z lat 50. kosztują… 27 tysięcy złotych.

Wzorcem dla ciągnika skopiowanym przez polskich konstruktorów był niemiecki traktor Lanz Buldog, którego sporo sztuk ostało się zaraz po wojnie na naszych terenach. Prototyp pojazdu rolniczego, którego zrujnowany kraj potrzebował na gwałt, był gotowy już w 1947 roku. Prosta i niezawodna konstrukcja zaczęła wkrótce zjeżdżać z taśm fabryki w Warszawie.

Ocalały w Szczecinku egzemplarz to unowocześniona wersja Ursusa C451 produkowany w latach 1954-59. Pierwszą nowością rzucającą się oczy było zastąpienie stalowy kół oponami (stąd popularna nazwa sagan na gumowych kołach). Silnik zasadniczo się nie zmienił, choć także został zmodernizowany. Jednocylindrowa jednostka napędowa dwusuwowa średnioprężna montowana była jeszcze w latach 60., gdy produkcję Ursusa przejęły zakłady w Gorzowie Wielkopolskim.

Zaczynali od „żuków”

Retro-warsztaty w Zespole Szkół nr 5 w Szczecinku zaczęły się nieco przypadkowo kilkanaście lat temu od remontu trzech zdezelowanych „żuków” gaśniczych dla okolicznych jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej. W spadku po PRL druhowie dostali rozklekotane pojazdy, którymi musieli jeździć do pożarów. I dzięki pomocy uczniów „mechanika” było to możliwe do chwili, gdy OSP zaczęła dostawać nowsze wozy w spadku po strażakach zawodowych. Warsztaty wyrobiły sobie jednak dobrą markę, w branży motoryzacyjnej pocztą pantoflową rozeszła się wieść, że stare auta restaurują tu porządnie i niedrogo. – Z czasem ludzie zaczęli nam zlecać renowację starych pojazdów, bo pojawiła się moda na auta retro – mówi szef warsztatów Piotr Kochański. A nie każdy ma smykałkę, aby samemu postawić stary samochód na koła.

Większość samochodów i motocykli trafiała tu w opłakanym stanie. To były po prostu wraki. Trzeba je było rozłożyć na czynniki pierwsze, naprawić niemal wszystko. Poza poważniejszymi pracami lakierniczymi zlecanymi na zewnatrz, szczecineckie warsztaty i ich młodzi adepci – pod okiem doświadczonych fachowców – są w stanie uporać się z większością zadań. Niektóre części należało samemu dorobić, większość jednak odszukać, co nie jest łatwe, bo zwykle nie ma żadnych planów, a fabryki już ich nie produkują. Czasami trzeba przerabiać instalacje i układy samochodowe, aby dostosować je do współczesnych wymogów. – Wertuje się więc książki i internet w poszukiwaniu podzespołów – mówi szef warsztatów. – Na szczęście są strony kolekcjonerskie, giełdy części, czy w końcu firmy zajmujące się wykonywaniem części do replik.

To jednak sporo kosztuje.– Odrestaurowanie średnio zniszczonego pojazdu to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych – mówi P. Kochański. Są jednak pasjonaci, których na to stać.

Szkoła zawodu

Renowacja zajmuje zwykle od kilku miesięcy do nawet roku żmudnej pracy. Efekty są jednak zdumiewające. Auta wyglądają jak nowe, oczywiście jeżdżą, a każde bez problemu przechodzi badania techniczne. Uczniowie „mechanika” postawili już na koła m.in. volkswageny „garbusa” i T1 z lat 60., Warszawę 326, motory SHL, WFM i WSK. Remont i składanie zabytków motoryzacji to szkoła zawodu, jakiej przyszłym mechanikom nie zastąpi nic innego. Owszem, nowoczesne samochody są naszpikowane elektroniką. – Ale w mechanice obowiązują pewne niezmienne kanony, dobry mechanik, który je pozna, pomyśli przy naprawie nowego auta i sobie poradzi właśnie dzięki doświadczeniu zebranemu teraz – nie ma wątpliwości szef warsztatów. Efekty już widać. Uczniowie sami kupują zdezelowane zabytki polskiej motoryzacji – „maluchy”, polonezy i duże fiaty, które na własny użytek przywracają do życia.

Bartek Sobczak szczecinecki „mechanik” skończył już kilka lat temu. Szkołę życia i zawody przeszedł w szkolnych warsztatach zmagając się z Volkswagenem T1, czyli ulubionym pojazdem hipisów z lat 60.. Potem już na własną rękę odrestaurował poczciwego „malucha”. Dziś ma własną firmę lakierniczą, a w garażu wrak Renaulta R 2060 z 1947 roku. – Kupiłem go od znajomego z Krakowa – mówi Bartek, który nie ukrywa, że nie podjąłby się zadania renowacji wiekowego busa bez doświadczeń zebranych w czasie nauki. – Na razie jest w kiepskim stanie, ale wkrótce będzie na co popatrzyć. Dodajmy już tylko na zakończenie, że B. Sobczak sam dziś zatrudnia na praktyce ucznia z „mechanika”. – Wkrótce sami bierzemy się za ratowanie kolejnego zabytku motoryzacji, czyli „garbusa” – mówi.

 

Zobacz również
  • Opowieść o Dywizjonie 303 na bardzo dobrym motocyklu

    Szymon Orzeszko, który od dwudziestu lat maluje aerografem po raz kolejny dzieli się z nami swoją wiedzą, tym razem opowiada jak malował motocykl, którego głównym tematem przewodnim była osoba generała Witolda Urbanowicza dowódcy dywizjonu 303 …

    Opowieść o Dywizjonie 303 na bardzo dobrym motocyklu
  • Powietrzem rysowane

    Na platformach społecznościowych, wystawach czy prezentując prace występuje pod nazwą Patisson Art. Pierwsza część tego miana kojarzy się bardziej z warzywami i trudno się domyślić, że chodzi o tworzenie indywidualnych wizji motocykli, samochodów czy kasków. …

    Powietrzem rysowane
  • Jak to robią w Japonii, czyli Yokohama Hot Rod Custom Show

    Patrycjusz Gaj, jeden z liderów lakiernictwa customowego w Polsce, podzielił się z Czytelnikami Lakiernika swoimi wrażeniami z Japonii, gdzie odbywa się Yokohama Hot Rod Custom Show. Japonia i jej motoryzacja, to bardzo ciekawy temat, nie …

    Jak to robią w Japonii, czyli Yokohama Hot Rod Custom Show
  • Warsztaty z aerografii zawędrowały do szkoły

    Szymon Orzeszko z Nysy, właściciel Orzech Custom Painting po raz kolejny dzieli się z nami swoją wiedzą i doświadczeniem. Nie lubi mówić o sobie „artysta”: – Staram się być dłońmi kogoś, kto sam nie potrafi …

    Warsztaty z aerografii zawędrowały do szkoły
  • Pełnia życia z kolorami

    W Wodzisławiu Śląskim jest firma Lepian Custom Painting: sklep z lakierami, artykułami około lakierniczymi, narzędziami oraz mieszalnia lakierów. W Polsce to miejsce bardziej jednak jest znane ze sprzedaży lakierów Custom oraz sztuki lakierowania motocykli. Z …

    Pełnia życia z kolorami

Dodaj ogłoszenie

Dodaj ogłoszenie

Newsletter
Bądźmy w kontakcie
Zapisz się do naszego Newslettera
Zapisz się
x